Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz tobie! zawołał — to niepoprawiony człowiek, jedna go mało nie stłukła w moździerzu, już drugiéj się dał przyczepić! a to skaranie Boże!!
Ledwie Sławski bardzo szczegółową zdając relacyą, potrafił mecenasa nieco uspokoić i przekonać, że tu żadne nie groziło niebezpieczeństwo, jednakże Pierski już o oszczędzonéj summie mówić nie chciał i dopiero pod przysięgą, że mu Sławski dochowa tajemnicy — wyznał, iż resztki fortuny owéj milionowéj wynosiły oprócz wioski, jeszcze piętnaście tysięcy czerwonych złotych.
Była to summa olbrzymia, prawdziwym ocalona cudem, ale Pierski miał ją w fidei komisie w ten sposób ulokowaną, że tylko za jego zgodą podniesioną być mogła.
— A że mu nie dam grosza, póki się nie przekonam że można bez niebezpieczeństwa — to pewna, rzekł w końcu — na to przysięgam!
— A na życie! na podróż! na lekarza?!
— Czekaj! czekaj! przerwał prawnik — powiesz mu odemnie, żem Krzywosielce ocalił, że przez lat dwa dochód z nich składałem, z tego prowentu daję oto pięćset dukatów. Gdyby więcéj potrzebował dam jeszcze tytułem pożyczki, ale o summie ani słowa. Ten szatan gotów ją jeszcze teraz z niego wyciągnąć!
Sławski choć nie widział żadnego niebezpieczeństwa, zgodził się na środki ostrożności przedsięwzięte przez mecenasa i z weselszą twarzą powrócił do łoża przyjaciela. Znalazł go po nocy spędzonéj w gorączce i snach jakichś męczących, może słabszym niż wczora, ale za to daleko spokojniejszym, Anusię zapłakaną i bladą, bo widocznie całą noc nie spała.
— Wystaw pan sobie — szepnęła w progu do