szczęścia i niedoli... ale nie... karą moją te wypieczone na duszy piętna być muszą... ja nigdy niezapomnę...
— Tak, przerwał Sławski, ale już dziś przynajmniéj jesteś zmuszony nią pogardzać, znasz ją... nie możesz zachować dla niéj uczucia, którego nie była warta.
Orbeka się uśmiechnął dziwnie.
— Czy to było uczucie? zapytał po cichu — ja niewiem... to była namiętność, która jest ślepa, nierozumuje i podobno z człowiekiem dopiero umiéra... Nad brzegami Renu gdzieś krąży podanie o pierścieniu, który włożony na palec miał własność obudzać ku posiadaczowi miłość niepohamowaną... Co jest tém pierścieniem w kobiecie... ja niewiem i nikt nie wié! Dla czego z tysiąca ich jedna czyni na tobie to wrażenie niestarte, pociąga cię choćby w przepaście, odtrącając nawet iść za sobą zmusza, upadlając, chwyta? Jest-li to tajemnica ducha czy ciała, mistycznych węzłów nierozerwana resztka czy bydlęcy instynkt? wszystko to razem, lub jedno, a nierozwikłane, któż odpowie?.. Czemu w te oczy patrząc zdaje się świat przezierać do głębi, niebo aż do Boga — czemu w tym głosie brzmią chóry aniołów i harmonia światów, choć głos ten szydzi z ciebie lub przeklina... a! to jedna z tych tajemnic życia... człowieka... losu... któréj się nie dowiemy nigdy... Dla czego w istocie upadłéj, skalanéj dla nas jeszcze, tylko dla tego oka miłości, widne są szaty anioła, czemu w niéj jest wszystko, a po za nią nic?? któż to powié? —
Sławski milczał.
— Biedny ty jesteś, rzekł, jeźliś jeszcze zachował choć odrobinę téj namiętności tyrańskiéj — jeźli męczarnie, zawody nie ostudziły cię nareszcie, jeźli cię nawet wzgarda nie rozczarowała... nie jesteś więc uleczonym, a może nie będziesz nigdy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.