Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

potrzebującego kochać, które wszystkie siły swe na to pierwsze uczucie wyszafowało. Anulka nie wyobrażała sobie, by kiedykolwiek czém inném dlań być mogła, jak sługą i stróżem; ale żyła nim, jego uśmiechem, spokojem, zdrowiem, boleściami... Reszta świata przedstawiała się dla niéj jak tło jakieś szare, na którém obraz chorego ukochanego świecił swém cierpieniem.
Dowiedziawszy się, że wszystkiego nie utracił, że miał jeszcze wioskę, trochę grosza, przyjaciół, krewnych, ona co była dlań długo jedyną... poczuła ucisk na sercu, coś jakby zazdrość i smutek... Rola jéj była prawie skończoną, — dziś, jutro... mógł jéj rzucić grosz i odprawić biedną... na wieczną tęsknotę, do któréj przyznać się jéj nawet nie godziło.
Odgadła dobrze, iż Orbeka dowiedziawszy się że miał jakiś zapas, pomyślał zaraz o smutném wynagrodzeniu jéj groszem za poświęcenie; że nie domyślając się jéj przywiązania, musiał już szukać środków uwolnienia jéj od smutnego zajęcia przy łożu chorego. Drżała, że to ją co chwila spotkać może, a im więcéj się obawiała, tém strach zmuszał ją gwałtowniéj wybiedz saméj przeciwko grożącemu niebezpieczeństwu.
Nazajutrz więc rano krzątając się około pokoju, nagle Anulka przyklęknęła swym zwyczajem u jego łoża.
Orbekę, wszelkie tego rodzaju oznaki czułości niecierpliwiły, widząc ją przypadającą skrzywił się.
— Czegoż znowu chcesz, moje ty pieskliwe dziecię? zapytał.
— Mój panie, mój drogi, tylko się nie gniewaj na mnie, przyszłam — rzekła coraz nieśmieléj jąkając się — przyszłam... spytać was właśnie, czym ja już moją niezgrabną służbą tak wam dokuczyła, że mnie się pozbyć chcecie?.. czy ja się jeszcze tu zdam na co?