Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

potém przywiązał się gwałtownie do sieroty, która tak cicho, ślicznie, pobożnie pana jego kochać umiała.
Może też, (ludzie jesteśmy) Anulka w obawie wpływu Jana, trochę się postarała o zaskarbienie łaski jego. Biedna nadskakiwała nawet Neronowi, aby w tym domu niemieć żywéj duszy nieprzyjaznéj, aby się wszystkim stać potrzebną i miłą.
Jaś siadywał u niéj, albo słuchał jéj szczebiotania o podróżach, o chorobie, o przecierpianych biedach, lub sam długo i rozwlekle mówił jéj o dawném życiu w Krzywosielcach, malując to Eldorado, najżywszemi jakie miał barwami.
Orbeka tymczasem ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, gdy stanowczo z Warszawy na wieś wybierać się przyszło, uczuł się dotknięty jakąś tęsknotą niewypowiedzianą. Sam tego sobie wytłómaczyć nie umiał, dlaczego ten plac męczeństwa, to miejsce tylu goryczy wspomnieniami zatrute, ciągnęło go jakimś niepojętym urokiem...
Mniemał się uleczonym zupełnie, a coś zostało na dnie serca z dawnéj choroby.
Jan nie żartem się pakował do podróży.
Doktór Lafontaine wszakże zapowiedział, że chory powinien stopniowo zacząć wychodzić, używać ruchu, jazdy i sił swych probować. Wyjazd więc stanowczy odłożony był póki by lekarz nie dał nań formalnego zezwolenia, a tymczasem z rana przechadzki piesze, po obiedzie powozem ze Sławskim wycieczki w okolice przygotowywały do drogi.
Przeciągnęło się to jakoś dość długo, Orbeka mówił ciągle o podróży, a mimowolnie znajdował zawsze jakieś do niéj przeszkody.
Lecz wszyscy, nawet poczciwy prawnik, przestali cię obawiać niebezpieczeństwa, do którego najmniej-