Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

majętny kupiec, bezdzietny, do któregom się dlatego nigdy nie zgłaszał, aby ludzie nie posądzali o chciwość. Stryj umarł, zostawił parę milionów majątku, kamienicę we Lwowie i w Warszawie i wszystko to mi zapisał. Cóż ty na to?
Jasiek, którego pan Walenty posądzał, że plaśne w ręce, że się gorączkowo rozraduje, stanął ze zwieszoną głową.
— Może to być dla was wielkie szczęście, rzekł chłodno i powoli — ale, ja stary, ja głupi, to tam jakoś inaczéj rzeczy biorę. Było ci mój drogi panie dobrze i spokojnie, usłałeś sobie gniazdo jakieś chciał, nikt ci nie przeszkadzał, życie płynęło jak u Boga za piecem, chleba nie brakło, na wygodach uczciwych nie zbywało, choć zbytku nie mieliśmy. Cóż ci przybędzie z tego milionowego majątku? oto może zazdrość i natręctwo ludzi, fałszywi pochlebcy i podstępni przyjaciele, nad których ja i Nero, cośmy ci służyli dotąd pewnie lepsi jesteśmy. Więc bądź co bądź, daj wam Boże szczęście przy nowéj doli, ale ona już tém, czém te spokojne dni wasze były, nie będzie.
Pan Walenty wstał i uściskał go.
— O! masz zupełną słuszność, zawołał żywo — wypowiedziałeś tylko to co ja od wczoraj myślałem. Serce mi bije, wyrywa się, owłada mną już ta gorączka złota i siły, czuję się zmienionym, innym, gorszym. Kto wié czy pohamować się postrafię, czy użyć będę umiał tego majątku, czy?..
Zakrył sobie oczy, a Nero widząc niezwyczajne wzruszenie pana, aż skomleć począł, stary zaś Jasiek, któremu o łzy nie było trudno, po prostu się rozpłakał. —
— Jest-to próba, któréj poddać mnie podobało się Bogu, rzekł pan Walenty, dobędę z siebie od-