Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

— W takim razie, odparł Sławski, nie ma chwili do stracenia, Orbeka powinien uciekać, jechać, i niewiedziéć o tém nawet. Znam człowieka, wiem, że mu grozi niebezpieczeństwo największe, wróć doktorze, i zaleć mu natychmiast wiejskie powietrze.
Lafontaine uśmiechnął się.
— To się czegoś domyśli, wy naglijcie go do wyjazdu, a ja się nań zgodzę.
Strapiony nad wszelki wyraz poczciwy przyjaciel, wrócił do dworku, z postanowieniem najmocniejszém namawiania do wyjazdu. Znalazł Orbekę w najlepszym humorze, ale w usposobieniu dziwnie leniwém, i jakby na przekór, skłonniejszego pozostać w Warszawie, niż powracać do Krzywosielec. Sławski siedział do późna, drżący, obawiając się wydać z trwogą któréj doznawał, truchlejąc na myśl, że on wyjść może i spotkać ją trafem w ulicy. Postanowił sobie z oka go nie spuszczać, i dosiedziawszy do późna w nocy, wyszedł nareszcie, nie kryjąc przed sobą, że niebezpieczeństwo było groźne.
Nazajutrz, mimo najmocniejszego postanowienia, Sławski niemógł dla obowiązkowych zajęć przyjść wcześniéj jak o południu, a w dworku nie znalazł Orbeki. Anulka powiedziała mu, że wedle zwyczaju, wyszedł na przechadzkę.
Tak było w istocie. Orbeka zwolna wlókł się drogą ku Mokotowu, zbierając kwiatki po drodze, i przypatrując się chmurkom białym po niebie rozsnutym; gdy turkot powozu i klaskanie z bicza, ostrzegło go, aby z drogi ustąpił, podniósł machinalnie oczy i stanął jak wryty.
W powozie od strony Willanowa powracającym, spostrzegł siedzącą Mirę, z pięknym, młodym mężczyzną, włoskiego typu twarzy.
Baronowa poznała go, krzyknęła, zasłoniła sobie