Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

Sławski uznał słuszném, nie wdając się już w dalszą rozmowę, twarzą okazując mu tylko prawie wzgardę z politowaniem połączoną — odejść. Zaledwie się drzwi za nim zamknęły, Orbeka wybiegł z domu na zwiady, a znając stosunki Miry z panią Lullier, udał się wprost do jéj domu, pod Krakowską bramę.
Ale do tego tajemniczego przybytku, tych, którzy widzianemi być nie chcieli, dostać się nie zawsze było łatwo. Na dole, szwajcar formalną poprzedził indagacyą wnijście klienta, któremu talar dał przystęp do schodów; w sali, drugiego cerbera potrzeba było ułaskawić, ażeby przybyłego zameldować raczył. Nikt z tych marmurowych figur nie wiedział czy pani była w domu i czy mogła dać audyencyą. Orbeka rozgorączkowany, po przyciemnionéj salce się przechadzał, szarpiąc na sobie ubranie, gdy po długiém oczekiwaniu, przerywaném stukotem w różnych stronach otwierających się drzwi i drzwiczek — weszła pani Lullier.
Zdaje się, że przeze drzwi wprzódy starała się zobaczyć przybysza, który podbiegł ku niéj żywo.
— Pani! rzekł, na miłość Bożą, powiedz mi, gdzie jest Mira, ja ją widziéć muszę!
Lullier przywitała go chłodno, nawet bardzo chłodno, wiedziała już z listu przyjaciołki, że Orbeka był zrujnowany do nitki.
— Ale ja — ja niewiem.
— Pani musisz o tém wiedziéć! jam ją widział! ona tu jest! Dlaczego wróciła? co się stało?
— Uwolń mnie pan od téj nieprzyjemnéj indagacyi, rzekła, proszę bardzo — niemam upoważnienia od baronowéj do tłómaczeń w jéj imieniu, a potém, do czego się to panu zdało? To wiem, że ma nieprzebłagany żal do pana... byłeś wszystkich jéj