Tego wieczora, nic jednak stanowczego nie wyrzeczono. Mira się opierała. Wawrzęta przysięgał miłość, decyzyą odłożono i czułe nastąpiło rozstanie.
Ale licho chciało, że dworzanin Wawrzęty coś u drzwi podsłuchał, nazajutrz gruchnęła po familii wieść o oświadczynach; nakazano pospolite ruszenie, co żyło zebrało się na klęczkach błagać starca, aby pięknego imienia nie dawał istocie, która go nie była warta.
Rozpacz dochodziła do tego stopnia, że córka Wawrzęty księżna C. błagała, aby ją sobie wziął, chował, obdarzył jak zechce, byle się z nią nie żenił... Synowie uciekli się pokątnie do innego środka i powtórnie przez panią Lullier ofiarowali pół miliona, byle starcowi ręki odmówiła.
Ale już to wszystko przychodziło za późno. Mira była pewną, że dostanie oprawę większą niż to co jéj obiecywano, a tytuł, imie, położenie towarzyskie, i miłości własnéj tryumf musiały też wchodzić w rachubę.
Nic nie pomogło, ani przyjaciół uwagi, ani łzy córek, ani pokorne prośby synów, Wawrzęta był niewzruszonym; listów bezimiennych, których mu przysyłano krociami, nierozpieczętowywał nawet, rzucając je w ogień; wyrobił indult i cichusieńko, rano o godzinie siódméj, wziął ślub u Kapucynów. Za świadków służyli: plenipotent, stary palestrant i dwóch pisarzy od jakiegoś mecenasa. Małżonkowie pocztą wyjechali na wieś, do rezydencyi wojewody.