Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

— A niechże tego szczęśliwego człowieka uściskam... a witajże nam Krezusie nasz! Niechże przypatrzę się, jakie to na waszeci uczyniło wrażenie, bo mnie — szelma jestem (było to przysłowie podkomorzego) podobna wiadomość nabawiłaby niezawodnie apopleksyi.
Na panu Walentym prócz smutku i zakłopotania nic nie widać było, podkomorzy też spostrzegłszy, iż do innego tonu nastroić się wypadato, wysapawszy się po wyściskaniu gospodarza, spoważniał równie i wziął się do przywodzenia zdań o znikomości rzeczy światowych..
Podkomorzy bowiem, acz całe życie pędził w huczném gronie licznéj rodziny i przyjaciół, rojących się około córek na wydaniu, dwóch kuzynek majętnych, bawiących w jego domu i rezydentki jednéj nadzwyczaj pięknéj, acz nie poważnéj — choć mało czytał i zdawał się nie mieć wiele czasu do myślenia, był bardzo rozsądny i praktyczny. Wiedział on, jak z kim począć, co komu powiedzieć, jak się do humoru zastosować i ująć sobie człowieka.
— Mój mości dobrodzieju, rzekł po chwili przerywanéj rozmowy, waćpan dobrodziéj lepiéj to pewnie wiesz odemnie, że jak są gratiae status (łaski stan) tak są i onera status (ciężary stanu)... Majątek znaczny wkłada też wielkie obowiązki i publiczne, mości dobrodzieju i społeczne, to darmo. Nie na to się go ma, żeby się lepiéj jadło i piło, a wyżéj głowę darło, lecz aby się służyło nim i krajowi i braciom. Więc też darmo, nie usiedzisz asindziéj, szelma jestem, w Krzywosielcach nad swemi książkami, musisz sobie i kółko pewne, ba i towarzyszkę życia sociam vitae dobrać, i...
Pan Walenty głowę spuścił.