Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

z nią rozmawiał, dłużéj, poufaléj. A co zarząd domu i interesów, to zdał całkiem na nią. Nazywał ją swoją gosposią i plenipotentem.
Biednemu dziewczęciu, ile razy do niéj przemówił serdeczniéj, łzy z radości stawały w oczach, oddechu brakło, ręce drżały, ale on prawie tego nie widział.
I płynęły tak spokojnie dnie za dniami, tygodnie, miesiące, lata. Anulka rozkwitała jak dzika róża. Walenty wiądł jak podcięte drzewo. Włosy mu posiwiały, twarz nagle się okryła piętnami starości. Rysy jéj pozostały piękne i szlachetne, oblicze było znaczące, ale młodości ostatni promyk zszedł z niego, życie dogorywało. Stał się powolniejszym, cierpliwszym; ale ociężałym i obojętnym.




ROZDZIAŁ XVI.

Raz, było to jakoś późną jesienią, po długiéj przechadzce, w dzień bardzo ciepły, który się skończył chłodnym wieczorem, Orbeka wrócił z gorączką i zachorował.
Anulka naturalnie pośpieszyła z lekami, radami, ziółkami, i troskliwie nad nim czuwała. Na nieszczęście, stary Jaś niedomagał i leżał, musiała więc sama siedziéć przy nim. Około północy słabość się wzmogła widocznie, Anulka była nadzwyczaj niespokojną. Ale Orbeka, choć gorączką rozmarzony, zachował przytomność. Pierwszy raz naówczas dostrzegło dziewczę oczy jego dziwnie namiętnie zwró-