Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

u nich, a od nich na minutę wykradłam się tylko do ciebie pod pretekstem. Wiesz jak oni na wsi są rygoryści, nieznośni, to też tylko tu wpadłam, aby od ciebie wyżebrać przebaczenie win przeszłych...
Orbeka powoli przychodził do siebie, dziwne nim i sprzeczne uczucia motały, wreszcie miłość ślepa, biedna przemogła. Usiadł przy niéj drżący, zbladły, i przez łzy się uśmiechał minionemu szczęściu. Jak się jéj maleńka, a zawsze śliczna rączka znalazła w jego dłoniach? niewiem... jak jéj główka spoczęła na jego ramieniu? któż wytłómaczy? jak rozmowa głośna w cichy szept się zamieniła?.... tajemnice! tajemnice...
A po chwili, idąc szeroką aleją ogrodową, jak starzy, dobrzy znajomi, opowiadali sobie półgłosem dzieje ostatnich lat pięciu. Ona tworzyła zręcznie romans, on mówił prawdę, jak na spowiedzi. Ona śmiała się w duchu z jego opowiadania, on łzami płakał nad jéj niedolą.
Konie tymczasem stały przed gankiem.
Na wsi stosunki wszelkie nie uprawnione, są daleko draźliwsze i widoczniejsze niż gdzieindziéj, miarkowała to i pani ex-wojewodzina. A choć przyrzekła pozostać w okolicy i widziéć się jeszcze z Orbeką, tego dnia nic jeszcze nie było postanowionego.
Może piękna wdowa byłaby natarczywszą, gdyby miała nadzieję i rachubę wydać się raz przecie za Orbekę, ale naprzód, to by ją pozbawiło nawet pensyi, którą Wawrzętowie wyznaczyli, dopóki by ich imie nosiła, powtóre, ten Orbeka był taki nudny! Można było się nim podratować, użyć go, possać jeszcze trochę, ale na wieki wieków wyrzec się dlań swobody i nadziei!! Mira spoglądając w zwierciadło, widziała wprawdzie zmarszczki drobne, zarysowujące się około oczów i ruchawych ustek, ale