Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

pochlebiała sobie, że sztuką im zaradzi, i że nie rychło się zwiększą. Była jeszcze bardzo ładną, świeżą, nieco okrąglejszą niż przed laty, ale to jéj nie odejmowało wdzięku. A teraz przebywszy szkołę doświadczenia, tak była pewna siebie, tak znała połowę brzydszą rodzaju ludzkiego i jéj słabości!
Na tymczasem, Orbeka był bardzo znośny, szczególniéj z tego względu, że z nim mogła bez litości czynić co tylko chciała, — gotowy, bezpłatny sługa, wierny jak pies, którym pomiatać mogła, i odpędzić, gdy zażąda.
Nazywała go nawet w oczy, swoją zawojowaną prowincyą.
Po herbacie i podwieczorku, który podając, stary Jan ledwie mógł chodzić z przestrachu, piękna pani odjechała. Orbeka siadł przy kominie, i przez pięć godzin, z krzesła się nie ruszył.
Nazajutrz przyszedł list, we dwa dni pojechał pan Walenty, w kilka tygodni, pani ex-wojewodzina, pod pozorem interesów familijnych i potrzeby spoczynku, wzięła niedaleko od Krzywosielec majątek w dzierżawę, od Sapiehów.
Nikt o tém nie wiedział, że Orbeka podjąwszy kapitał swój, pierwszy rok tenuty opłacił. A że od Krzywosielec do Wierzbowéj Wulki, było nie więcéj nad dobre pół mili, od czasu, jak się tam Mira przeniosła, pan Walenty prawie w domu nie siedział. Sam nie gospodarz u siebie, tam podobno wielce był dla gospodarstwa i porady jéj potrzebnym. Chociaż prawdę powiedziawszy, niezbywało tam na towarzystwie młodzieży kiedy niekiedy, ale młodzież jest tak płocha! a nie emancypowana, więcéj ma zwykle długów niż... środków podobania się osobom gruntowniéj rzeczy biorącym.
Już niewiemy spełna, czy o nowéj przygodzie