Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

Smutna to historya, którą odgadnąć potrzeba, żeby ją spisać. Od przybycia dawnéj swéj pani, biedne dziewczę chodziło zbladłe, wylękłe, nie o siebie, ale o tego człowieka, którego zgubę przewidywało. Teraz jednak, mniéj niż kiedykolwiek mogła się zbliżyć do niego, był niecierpliwszy i jakby zawstydzony, unikał jéj, i wszystkich swych dawnych przyjaciół i domowników. Zdala tylko, wolno jéj było śledzić męczarnie tego człowieka, którego trawiła namiętność, w jego wieku starcząca za najgwałtowniejszą truciznę. Cóż miała począć chroma owa siostra miłosierdzia? stała się pobożniejszą niż kiedykolwiek; modlitwy, posty, nowenny, nabożeństwa, na intencye nieszczęśliwego, szły jedne po drugich, ale Pan Bóg był głuchym na nie. Nieubłagana fatalność, ścigała przeznaczonego na zgubę.
W chwili sprzedaży wioski, sam wreszcie Orbeka pomyślał co się stanie z biedną Anulką, przywykłą do tego cichego kąta, a do któréj on, choć na nią nie patrzał, przywykł też był jak do starego sprzętu, który stoi w pokoju okryty pyłem, a gdy go zabraknie, czuje się niedostatek. Miał pewien obowiązek zapewnienia jéj jakiegoś losu, nie mógł odprawić jak sługę najemną, a brać z sobą do Warszawy było mu ciężko lub niepodobna, tam bowiem chciał się urządzić jak najskromniéj, i być wprost tylko sługą, marszałkiem dworu Miry, byle z nią być zawsze i przy niéj.
Trzeba więc było raz jakoś, a po ludzku skończyć z Anulką, któréj oczy zaczerwienione dowodziły, że do téj katastrofy była przygotowaną. Pan Walenty nie miał złego serca, ale namiętność czyni okrutnym, ludzi nawet najlepszych.
Długo wahał się, odkładał, męczył, myślał co zrobić, nareszcie zdało mu się, że paręset dukatów