Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

w przypadku, ale poco to mówić o tém co niemożliwe!
Zręczna kobiecina, z tego jednego pytania Orbeki domyśliwszy się, (nadto go dobrze znała, aby powątpiewać mogła) — iż powóz i konie mieć już będzie, natychmiast odwróciła rozmowę na rzeczy mniejszéj wagi, wszakże tego rodzaju, iż przy każdéj z nich Orbeka miał coś do wypełnienia kieszenią.
Wcale jéj o to nie szło co będzie późniéj z tą nieszczęśliwą wyciśniętą gąbką... dziś szło tylko o to, aby do kropli a zręcznie z niéj wyssać, co z sobą przynosiła.
W kilka dni potém, gdy Mira zażądała najętego powozu, zajechała ładna karetka od Dangla, parą szpakowatemi konikami zaprzężona. Skromny to był ekwipaż, ale z niezmiernym wybrany smakiem, prawdziwe cacko...
Scena odegrana przez Mirę, która doskonale zawczasu wiedziała o kupnie, jéj zdziwienie, gniew, srogi żal, potém niezmierna czułość i wdzięczność roztkliwiły Orbekę, i powiedział sobie po cichu: Płocha jest biedaczka! Ale co ona temu winna przy takiém wychowaniu, wśród takiego otoczenia... serce ma dobre! Ile razy ono przemówi... o! anielskie serce!
Po historyi karetki, nastąpiła druga płaczliwa scena szalu, który wszystkie osoby poważniejsze miały, a jéj brakło. Szal był niezbędny. Niedostatek jego nie dał się zastąpić niczém.
Dla Miry było to znowu upokarzającém, wychodząc z wieczoru, być spytaną: — Szal pani? i odpowiedziéć że go niema.
— Szal francuzki, kupiłabym już sobie, rzekła, ale dla mnie, taki szal.. co je lada porządniejsze noszą służące, to już lepiéj żadnego.