Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

z przypomnień dawnego pobytu, aby w niém sobie dać darę — najęła mieszkanko ubogie, wyszukała zajęcia, i osłonięta, niewidzialna, zestarzała cierpieniem, poczęła ukradkiem śledzić Orbekę, Mirę i tryb życia obojga.
Wielkie, szlachetne serce, w małéj nawet istocie, położeniem swém upośledzonéj, bije tak żywo, iż daje jéj siły do podołania najcięższemu zadaniu. Gdy kto ma jeden królujący cel życia, pewnie go wbrew przeszkodom dosięgnąć potrafi. Anna pomimo osamotnienia, ubóstwa, potrzeby ukrywania się — znalazła ludzi, stosunki i pilném okiem czuwała nad Orbeką, który zapomniawszy o niéj, pobytu w Warszawie domyślać się nawet nie mógł.
Żył on tak odosobniony, pochłonięty swą służbą, iż nawet Sławskiego w Warszawie nie szukał i widziéć się z nim nie pragnął. Obawiał się jego surowości, rad, wymówek, politowania nawet. Sławski znowu był nadto dumnym, ażeby się sam przyjacielowi narzucał, wiedział z odgłosu o jego przybyciu, przewidywał następstwa, opłakał dolę Orbeki, czekając aż mu się stanie potrzebnym.
Nieraz mu też przyszedł na myśl i los téj biednéj dziewczyny, z tak cichém a wytrwałém poświęceniem, z przywiązaniem tak stałém — odepchniętéj i niepoznanéj. Niewiedział wcale o jéj przybyciu, aż do przypadkowego z nią spotkania.
Zeszli się wśród ulicy, jakoś po chodzie ta postać zakwefiona przypomniała mu chromą Anulkę, sądził wszakże iż się omylił i szedł już daléj, gdy ona go sama postrzegłszy, zatrzymała, witając.
— A! to ty dobry panie!
— Panna Anna? tu? w Warszawie? Jakto? pozwolił ci więc Orbeka przybyć z sobą?
— A! uchowaj Boże! on o mnie nic nie wié.