Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

Jeźli się z nim widziéć będziecie, zaklinam was, nie wspominajcie mu nawet o mnie.
— O to niema obawy, rzekł Sławski, bo on się z nikim, nawet ze mną nie widuje.
— Jakto? mój Boże! nie szukał pana!
— Sądzę owszem, że unika, — narzucać mu się nie chcę. Mira czuwać musi nad tém, aby złych znajomości nie odnawiał.
— Czy wiesz pan wszystko?
— Jeźli niewiem, to się domyślam, bo zgadnąć nie trudno.
— A! panie — z płaczem poczęła Anulka, wiesz, że sprzedał te Krzywosielce, że porzucił wszystko, a mnie, mnie — ja byłam tylko sługą — odprawił. Przed panem wyznać to mogę, możem była więcéj i czém inném niż sługą dla niego, choć biedny ślepy człowiek o tém nie wiedział; poszłam za nim. Mira go ściągnęła do Warszawy, aby wyssać do ostatka. Łatwo odgadnąć co nastąpi, gdy się wszystko wyczerpnie — ona go odpędzi, łatwy jest powód do kłótni, a potem... pan go znasz — mógłby umrzéć z głodu i rozpaczy, potrzeba czuwać nad nieszczęśliwym. Na tę chwilę, w któréj mu ratunku zabraknie, ja czekam... przeczuwam ją, widzę zbliżającą się, i na tę czarną godzinę, zbrojna jestem, przygotowana.
Sławski rękę jéj uścisnął.
— W téj godzinie, moja panno Anno razem się przy nim znajdziemy, rzekł z uczuciem — ale Bóg może ją odwróci, a jego ocali.
— A! Bóg o nas zapomniał, bośmy opieki jego nie byli warci, odpowiedziała Anulka.
— Miłosierny On zawsze, nie bluźńmy — przerwał poczciwy inżynier. Słuchaj panno Anno, bądź co bądź, jeźli bym wam na co był potrzebnym, daję mój