Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie miałem w téj chwili..... szepnął cicho Orbeka.
— Ale jakże możesz niemieć! wiesz że mi pieniądze co chwila potrzebne.... że powinieneś mieć zawsze gotówkę...
— Ale nie mam, ale mam już ani szeląga — odezwał się Orbeka ponuro — nie mam, bom oddał ci wszystko, wszystko...
— Mnie! mnie! a to zabawna rzecz! mnie! zawołała wpół szydersko.
Orbeka spojrzał na się — osłupiały.
— Mnie! dodała — cóż to jest? jak to śmiesz mówić? Żyliśmy razem, expensowaliśmy wspólnie... Mnie! ale ja grosza twego nie widziałam... tyś oszalał chyba...
— Ależ zlituj się — odparł biedny — wszystkie wypłaty odsyłałaś do mnie.
— Jakie? jakie? mizerne tam, jakieś głupie, drobne rachunki, krzyknęła ruszając ramionami oburzona. Waćpan nigdy i większą mając fortunę nie umiałeś się rządzić, ja wiedziałam na czém się to skończy ten nieład. Kto chciał rwał z jego kieszeni. Jakto, już ze sprzedaży Krzywiosielec nie ma nic? nic?
— Nic — ani szeląga — rzekł rozpaczliwie Orbeka, nic...
— A cóż ty teraz poczniesz? zapytała zimno, naiwnie kobieta, odstępując od niego.
Orbeka nie umiał odpowiedzieć na taki cynizm, udaną czy umyślną prostotę, nie było co odrzec, spuścił głowę.
Była chwila dziwnego, ponurego jakiegoś milczenia. Mira podeszła kroków parę i wróciła ku niemu.
— Zapomniałam panu powiedziéć — odezwała