Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

rzająco słabym jest człowiek, nawet gdy zna tę nędzę swoją; zewnętrzne wpływy jak taranem rozbijają kruchy mur jego przekonań, wali się co bronić miało, płacze się nad ruiną, i ustępuje zwyciężcy.
Z przerażeniem postrzegł pan Walenty sam zmianę jaka w nim zaszła; nie był sobą, czując jeszcze, że nim być przestał. Marzył, pragnął, upojonym był i nieowładnął wolą swoją.
Te mary wszystkie, które dawniéj nie śmiały progu przestąpić i nikły przed jego zimną twarzą, teraz ośmielone, uzuchwalone, szyderskie, siadały mu na piersiach i głowie naigrawały się spętanemu, wkładały nań więzy i wlokły.
Marzył a marzenie zabija, truje i poi. Napróżno usiłował odpędzić widma, nie miał w sobie téj siły wczorajszéj, która go przeciw nim zbroiła.
Wstał z załamanemi dłońmi od klawikordu, blady, rozgorączkowany.
— Stało się, rzekł w sobie, a więc nowa życia próba, próba bez wiary, bez jutra, bez miłości; stypa ostatnia, pogrzeb spokoju i ciszy rozmodlonéj. Pochłonie burza?... pochłonie. Cóż że jedno więcéj zginie piasku ziarno utopione w morzu?
A z ganku od ogrodu, śpiewały mu słowiki w bzach pieśń pożegnalą, i wiatr oblewał go wonią wiosenną lasów, a księżyc odziewał krajobraz jakby srebrnym całunem.
Podkomorzy Bukowiecki jeźli chciał wystąpić, to — szelma jestem — potrafił. Bawiono się tam często, bo młodych dziewcząt dwór był pełen, to też zabawa, goście, uczta, tany, kuligi, świąteczne skrzypki, imieniny, urodziny, anniwersarze, majówki, obżynki, obsiewki, nigdzie tak nie bywały świetne, tak wesołe, i udatne jak tutaj. Dwór miał już tę tradycyą wesołéj gospody, że się w nim nikt nie zląkł