osłupieniu, on sam szczególniéj ze względu na obiad jutrzejszy, zaproszonych gości i Orbekę był zafrasowany.
Piękna pani łatwo dostrzegła po twarzach, iż ją tu nie z wielką radością witano, ale to było dla niéj zadanie do przezwyciężenia, nic więcéj. Ona tak umiała sobie zyskiwać serca, iż nie zwątpiła na chwilę, że najdaléj do wieczora wszystkich zbałamuci i głowy im pozawraca.
Szczebiocząc, podskakując, rozczulając się wspomnieniami rodzinnemi, Mira przylgnęła naprzód do podkomorzego i w pół godziny go udobruchała, potem nieznacznie zwróciła się do jejmości, którą pochwyciła za serce płacząc nad wspomnieniem matki, babki i familii. Naostatek pochwyciła panny i pobiegła z niemi trzpiocząc się do ogrodu, jak dziecko spragnione prostéj wiejskiéj rozrywki.
Gdy odeszła, podkomorstwo długo siedzieli naprzeciw siebie milczący.
— Szelma jestem, rzekł wreszcie podkomorzy wzdychając, musieli tam to biedne kobiecisko ogadać niesłusznie, ona mi się bardzo wydaje miłą i serdeczną.
— Właśnie, żem toż samo powiedziéć chciała, odezwała się podkomorzyna, nie może być, żeby nasza Mirka taką była, jak ją nam złe języki obmalowały.
— A powiadam asindzce, moja panno, dodał podkomorzy, że jest taka śliczna i taka przylepka.
— Może tam główka roztrzepana trochę — westchnęła jejmość, ale serce najlepsze. Uważałeś jegomość, jak jéj łzy płynęły na wspomnienie babki, domu.
— Ale, bo, to, szelma jestem, rzekł podkomorzy, ten świat, ten świat, potwarca, a ludzie na nim... Cóż
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.