Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

wołała, tu chciałoby się żyć i umierać gdzieś w lesie, w chatce! (Chatka i las, une chaumière et son coeur, były wówczas w modzie. Marya Antonina budowała chałupki w Trianon, a u nas nie było pałacu bez dzikiéj promenady i chaty słomą pokrytéj, a zwierciadłami wewnątrz przystrojonéj).
— Wié ciocia — dodała, ja tak dawno już nie byłam na wsi, że mi się teraz zdaje, jak gdybym do moich lat dziecinnych, po bolesnych snach, wróciła. Życie przeszłe wydaje mi się zmorą, marzeniem, ułudą, tak mi tu dobrze! tak mi tu na sercu pogodnie. Doprawdy, zamieszkam na wsi.
Podkomorzy się uśmiechnął.
— A gdziebyś tu asindzka tych wszystkich fioków i cacek dostała, do których przywykłaś?
— Zrzuciłabym suknie, cacka, ubrałabym się w prostą płócienkową, w słomiany pasterski kapelusik.
— Tak! tak, tylko kijek w rękę i baranka na różowéj wstążeczce, a podobna byś była do tych pasterek co je na wachlarzach malują, rośmiała się podkomorzyna.
A tymczasem z niebieskich oczów Miry fantazya, wspomnienie (może katar podróży) wycisnął łzę, która popłynęła po twarzyczce, szybko otarta i wnet osuszona uśmiechem. Podkomorstwo jednak widzieli tę perłę, spojrzeli po sobie i oboje powiedzieli w duszy:
— Biedna to kobiecina.
Tą łzą do reszty ich zdobyła.
Cóż dopiero, gdy przy wieczerzy, unosić się zaczęła nad każdą potrawą (na co gospodyni była niezmiernie czułą), gdy każdy półmisek wywoływał w niéj nowe zachwyty, a po wieczerzy sama zaproponowała gry niewinne i poszła jak dziecię szaleć