Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

bym wyspowiadać się z tego co czuję? i że szczebiocząc czego nie czuję na śmiech się narażę?
— O moja duszo! — przerwała pani domu, — co wy tam filozofujecie! graj co umiesz i po wszystkiem.
Mira także nim siadła zdawała się walczyć z sobą, ale w oczach jéj rozżarzał się ogień, rzuciła podarte rękawiczki, chustkę, i śmiało się przysunęła do klawikordu... Cisza, wielka cisza rozlała się po salonie, a było jéj potrzeba, aby posłyszeć pierwsze dźwięki téj sonaty Bethowena, którą nazwano „Nocą księżycową“.
Od pierwszego dotknięcia Walenty zadrgał, poznał mistrza; klawikord śpiewał pod palcami; muzyka nie zdawała się wykonywaną mozolnie, ale płynącą gdzieś z jakichś sfer niedościgłych.
Pospolitsi znawcy i słuchacze omylili się na prostocie tego szerokiego wstępu, posądzając Mirę o niewielką wprawę, ale po tym hymnie nastąpiła zagadka, którą się podobało komuś nazwać „kwiatem zawieszonym wśród dwóch przepaści“, zdeptawszy ten kwiat, Mira rzuciła się na część ostnią pełną burz, piorunów, szaloną, szyderską, łzawą, namiętną i doskonale w istocie malującą stan jéj duszy! Tu dopiero zajaśniał cały talent wirtuozki. Walenty, który z początku siedział osłupiały, wstał, zakrył rękami oczy, rozgorzał. Coś takiego doznał w duszy, niepokój jakiś tak nim rzucił, iż zrazu chciał uciekać, ledwie całą siłą rozwagi pohamował się i pozostał.
Nieopisane oklaski zatrzęsły całą salą, godzili się na to wszyscy, że gra Miry była najświetniejszą ze wszystkich, Walenty zbliżył się, pocałował ją w rękę i rzekł stłumionym głosem: — Byłbym szczęśliwym, gdybym kiedy w życiu tak potrafił myśl mistrza wyrażać... Pani sama jesteś mistrzem.