Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

nie myślała wcale. Uśmiechała się do aniołkowatego Stasia, który zdawał się z nią unosić w siódmém niebie. Para to była prześliczna.
Mira będąc posłuszną tylko popędowi, nie rachubie, wcale jednak nie źle postąpiła, tracąc z oczów Orbekę, bo już i gospodarstwo się na nią trochę krzywili, widząc jak on ją ścigał oczyma, i goście szeptali.
W ten sposób uniewinniła się zupełnie, odzyskała serca gospodarzy, a uszczęśliwiła Stasia, który by był się dał już za nią w drobne sztuczki posiekać.
W ganku, gdzie Walenty posiedzieć musiał nim się potrafił wyrwać, zjawiła się panna Wanda z mamą, którą prawie zaraz odwołano; Orbeka pozostał z ładném dziewczęciem, które całe drżące, ledwie z nim mówić umiało.
I on téż nie był śmielszym od niéj. Ona by się chciała wyrwać do tańcujących, on uciec do domu, jéj serce biło jakimś strachem, jemu niezmierną tęsknotą i znużeniem. Przywykły długo do ciszy i spokoju, wyczerpał na ten wieczór wszystkie siły — pragnął co rychléj być sam z sobą i odpocząć z myślami.
Ale przez grzeczność musiał bawić pannę, która ze swojéj strony, starała się go zabawić jak umiała. Jakby naumyślnie ta rozmowa sam na sam, z któréj niewinne dziecię nie umiało korzystać, przedłużyła się nadzwyczajnie. Dopiero Staś, szukający panien do jakiejś figury w mazurze, przyszedł ją porwać, z czego pewnie była bardzo rada — a Walenty korzystając z osamotnienia, przez ogród ruszył ku stajniom do swoich koni. Tu jednak próżno szukał woźnicy, co żyło bawiło się na folwarku, nikogo znaleźć nie było podobna. Należało albo powracać pieszo do Krzywosielca, lub do sa-