Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedziawszy sobie, że potrzeba było na seryo pomyśléć o jutrze.
Ale to postanowienie rozchwiało się poziewaniem, sen przyszedł skleić powieki, i w marzeniach tańcowała jeszcze, ale już tylko z Orbeką.
Zbudziła się zdziwiona sama, że ze wszystkich, nawet nad ślicznego Stasia, głębsze wrażenie na niéj uczynił ten biedny, zwiędły człowiek, który tak uciekł niegrzecznie, bez pożegnania.
We dworze, po wczorajszéj uczcie, zaspali wszyscy, miała więc czas Mira następujący list napisać do przyjaciółki swéj, pani Lullier, do Warszawy.
„Kochana Lulu! przyrzekłam ci opisać moją podróż, i odkrycia po dzikich krajach, a choć niewyspana, zmęczona okrutnie, danego słowa dotrzymuję, winnaś mi być bardzo wdzięczną. Dla ciebie nie mam tajemnic; wiesz, że wybrałam się do tych Indyj, szukając trochę nowych przygód, a trochę może nowego towarzysza do dalszych wycieczek, bo mi już saméj i nudno, i za długo tak jestem ni wdową ni mężatką. W waszéj Warszawie wszyscy się ze mną oswoili, i to jest świat, co się rozwodzi a nie żeni. Pojechałam więc do poczciwéj cioci. A! wystaw sobie, drogi w stanie pierwotnéj niewinności, koleje powybijane do wnętrzności ziemi, błoto straszne, karczmy okropne; ale lasy kwitnące, wonne, wiosna czarodziejska. Po kilku dniach pielgrzymki, złamawszy tylko dwa razy moją żółtą karetkę, trochę połamana sama, dostałam się do ciotki. Dom patryarchalny, sześć panien na wydaniu, bale, jak się zdaje, codzień, czy przez dzień, muzyka złożona z żydów i cymbałów, towarzystwo przedwieczne, ale młodzież żwawa, ochocza, i chłopcy ładne, jak krew z mlekiem. Uczty Baltazara! co ci ludzie tu jedzą! cały boży dzień, nie masz wyobrażenia, jestem przestraszona,