Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

Ja też tu długo bawić nie myślę, jako osobliwość une couple des jours, na téj pustyni, pojmuję, ale żyć niepodobna. Cały ten świat taki jakiś rubaszny, a mimo to — d’une severité! Przytem ubierają się, jedzą, piją śmiesznie. I fryzyera nie ma całkiem, a do marchande des modes, chyba do Warszawy posyłać.
Zdaje mi się też, że wczoraj nieostrożnie jakoś tryumfowałam, panny tutejsze, matki, ojcowie, krzywo na mnie patrzą. Bukowieccy widocznie się obawiają. O! mniejsza o to niewyżyłabym ich zrazami i bigosami. Dziś w całym domu tak słychać kapustę, że piszę trzymając flakonik pod nosem, bo mnie aż dusi.
Ale dla przyzwoitości, zabawię dni kilka, pozawracam głowy wieśniakom, rozkocham Stasinka, żeby całe życie wzdychał do mnie, zostawię mu pierścioneczek na niezabudź, i, adieu Messieurs!
Biedne niewiniątko! żebyś wiedziała jak mu ręce drżały, gdym sparta na jego ramieniu wracała nad ranem, jak gorący pocałunek złożył na końcu paluszków moich, odchodząc z westchnieniem, z którego się śmiałam serdecznie. Mais un petit bout de roman naif, cela rajeunit, c’est rafraichissant — nie prawdaż?
Chciałabym ci opisać wieś, bo ty jéj nie znasz wcale, a szlachecki dwór na wsi — Ah! que c’est drole! Ja, chociażem się wychowała w podobnym, alem już zupełnie zapomniała tych obyczajów. Każdy z tych panów jest w stanie zjeść na dzień całego wołu i wypić beczkę piwa, antał wina, que sais-je? zajeździć dziesięć koni. Wszystko to poubierane ze staroświecka, mówią głośno, klną strasznie, ale w gruncie jak się przekonywam, pod pantoflem wszyscy. Kobiety wszechmogące. A! jakie kobiety, moja droga, niewystawiasz sobie tego wykrochmalenia, téj powagi, śmiałości ich razem i naiwności.