Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

— A ja i Neron? zapytał Jasiek, łącząc naiwnie siebie z poczciwém stworzeniem, które się u nóg pana łasiło.
Ty mój stary, zostań na straży w domu, rzekł Orbeka. Zachowasz mi tu wszystko nietkniętém jak było. Kto wié, jak i z czém powrócę. Może się nam ciche dawne wrócą czasy! A Nero — pojedzie ze mną dodał.
— To Nero szczęśliwszy odemnie, szepnął Jasiek, a! panie.
— Nie, — rzekł, ściskając go Walenty, ale ciebie robę stróżem wiernym mojego gniazda. Myśl tu o mnie i proś Boga, abym cały powrócił.
Sługa się rozpłakał, a pan może dlatego, żeby łzy nie pokazać, uszedł prędko do komina wygasłego i siadł przed nim na długie dumanie.
W parę dni potém, pan Walenty żegnał Krzywosielce, tak smutny, tak wzruszony, jak gdyby jechał nie na żniwo złote, ale na przewidziane męczarnie. Serce mówiło mu, że cierpieć musiał na nowo, a przeznaczenie gnało tą drogą nieuniknioną cierpienia.





ROZDZIAŁ V.

Są chwile jasnowidzenia w życiu — najzaciętszy niedowiarek, choć to sobie na swój sposób tłumaczy, fakt uznać musi, bodajby miał nazwać zwierzęcym instynktem, a nie wzrokiem duszy. Jak błysk nagły przelatuje przyszłość przed nami i czujemy ją nie-