Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

było ze wsi, gdzie spokojnie pracować mogłeś, ruszać się?
— Masz słuszność pytać, odpowiedział Orbeka, ale się mylisz, sądząc, żem to zrobił z dobréj woli.
— A cóż cię zmusiło?
— Nic nie wiesz?
Sławski ruszył ramionami, i dowiedział się dopiero całéj historyi, a twarz mu się zasępiła. Wcale odwrotnie, nie jak pospolicie ludzie czynią, zwykł był unikać bogatych, poczciwy Orbeka już go przestraszał. Ledwie po staréj znajomości potrafił go gwałtem zatrzymać i dłuższą z nim poprowadzić rozmowę. Ale Sławski już się miał na ostrożności.
Od niego dowiedział się pan Walenty o owdowieniu żony swéj i biednym jéj stanie, i jego pośrednictwa użył, aby wesprzeć ją datkiem, któregoby się pochodzenia nie domyślała. Ciągnęło go cóś zrazu do nieszczęśliwéj, ale siła jakaś przeciwna wstrzymała.
Zmuszony zająć się interesami, nie wiele wychodził pan Walenty, mało kogo widywał, prócz prawników i Sławskiego. Potrzeba było opery, muzyki i namowy Sławskiego, aby go wieczorem wyciągnąć do teatru, Włoszka primadona występowała w nowéj operze, Sławski choć sam nie muzyk, namiętnie lubił śpiew, Orbeka dał mu się zaprowadzić do teatru.
Zastali w dosyć niewygodnie urządzonéj sali tłok niezmierny, szczególniéj wielkiego świata, elegantek, fircyków, jak ich naówczas zwano — (dzisiejszych lwów) — i piękności modnych.
Chociaż wszyscy przyśli niby słuchać muzyki i śpiewu, najmniéj jednak słychać było obojga, opóźnieni widzowie wchodzili podochoceni po obiadach, głośno rozmawiając, piękne panie w lożach śmiały się na całą salę; trzaskano drzwiami, wołano się z je-