Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

Hornim już się zabierał do wyjścia.
— Czekaj, czekaj przerwała, już nie potrzeba, już wiem, już jestem pewna. Tak, to on, obrócił się, poznałam go. Ale jakże się nazywa!! O! to mniejsza, pewna jestem że to on. Tak! miał być w Warszawie. Hornimie, złoty, kochany, dam ci końce palców do pocałowania, pójdź i proś go do mnie jutro na obiad, razem ze Sławskim.
— Ale, zawahał się Hornim.
Mira tupnęła nóżką i uderzyła go wachlarzem po ramieniu.
Mais je vous dis qu’il n’ y a pas de: ale... idź i spełnij rozkazy.
Hornim skłonił się i wyszedł natychmiast, po chwili ukazał się w loży Orbeki, piękna pani z oczów jéj nie spuszczała.
Trzeba było śmiałością nadrobić.
— Jak się masz p. Sławski, zawołał wchodzą przepraszam że się tak introdukuję natrętnie, ale są wypadki nadzwyczajne. Naprzód chciéj mnie zaprezentować panu...
Orbeka się zarumienił.
— Pan Hornim; pan Walenty Orbeka.
Skłonili się sobie.
— Gdy się kobieta piękna i młoda uprze i nakaże coś, odezwał się Hornim, niema ratunku, potrzeba być posłusznym; to panowie zapewne wiecie i darujecie mi, że tak niegrzecznie może trochę, spełniam tu poselstwo od pięknéj Miry, która o to ze swéj loży credentiales mi tu przesyła. Oto, pan Orbeka wszak jest jéj znajomym?
— Bardzo mało, rzekł Walenty.
— Podczaszyna obu panów zaprasza jutro na obiad.