Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

nia, a może czuje cię już słabym. Nie wiem w jaki sposób spotkaliście się na wsi, ale nie wątpię, że ta myśl od pierwszéj chwili opanować ją musiała.
— Wyjdźmy z teatru, rzekł Orbeka, przejdziemy się po Saskim ogrodzie, pomówiemy obszerniéj; jestem zburzony cały.
Oczy pięknéj Miry padły na wychodzącego już Orbekę, któremu skłoniła się jeszcze wachlarzem główką i uśmiechnęła figlarnie, jakby po cichu szepcząc —
— Do zobaczenia...
Walenty otarł kroplisty pot z czoła, drżał cały, schwycił rękę przyjaciela i szybko wyszli... jakby uciekając oba.
Noc była prześliczna, niebo przebiegały białe chmurki wełniste, z między których księżyc jasny niekiedy przeglądał; wśród starych drzew pełno było przechadzających się osób, i wielce ożywionego towarzystwa, chociaż z najróżniejszych złożonego żywiołów.
Orbeka długo mówić nie mógł; Sławski zimniejszy widząc go pomięszanym, przelękłym i źle rokując z tego, pierwszy rozpoczął.
— Jest-to, rzekł, na pozór, rzecz małéj wagi... pójść na obiad do zalotnicy — ale gdybym się nie czuł zbrojnym, chłodnym, a wiedział się słabym, wiesz cobym uczynił? Oto wymówiłbym się chorobą, a kazałbym konie zaprządz i uciekłbym z miasta.
— Myślę właśnie, odpowiedział Orbeka, czy mi tego uczynić nie trzeba.
— Byłoby to najrozumniejszém, mówił daléj Sławski. W młodości rozumiem uleganie téj sile fascynacyjnéj kobiety, wymawia je gorączka wiekowi właściwa, ale człowiek dojrzały, dla którego ona