sławna Lullier, trochę trzpiot, wielce zręczna, a nadzwyczaj miła istota, która w ówczesném towarzystwie tak przeważne i od wszystkich uznane umiała sobie wyrobić stanowisko.
Lullier służyła dobrze swym rywalkom, nawet nieraz tak rozległe miała stosunki, taką łagodność i wyrozumiałość, taki dar przymilenia, że ją wszyscy lubili, a nieraz w bardzo trudnych i ważnych interesach, ona służyła za pośrednika.
To też Lullier bywała przyjmowaną i dobrze widzianą wszędzie. Znajdowano ją w najwyższych sferach i w najskromniejszych towarzystwach, wysługiwała sobie biedaczka spokój, bezkarność, pobłażanie. Co w duszy jéj mieszkało, na co jéj to wszystko było potrzeba okupywać tak drogo, któż zgadnie? Była wesoła zawsze tak, iż posądzać się ją godziło, że w duszy musiała miéć tą maską zimną pokryty smutek wiekuisty. A spełniała swe obowiązki gorliwie, serdecznie, była na posługi wszystkich pań, nawet gdy co u swych mężów wyrobić chciały, posłem, pośrednicą, listonoszem, korespondentem, donosicielem, jednała kredyt, pożyczała pieniędzy, wypowiadała miłość odprawionym kochankom, przychodziła z oznajmieniem zdrady do pań, które opuszczano.
Lullier była jeszcze piękną, ale tę piękność winna była sztuce już po części i niezachwianemu spokojowi, z jakim wiodła resztę życia. Śmiała się wprawdzie, ożywiała, oburzała, twarzyczka jéj marszczyła się delikatnie czasem, zarumieniała lekko, bladła, ale te wzruszenia nigdy nie dochodziły do głębi. Grała spokojnie, ziewając i nudząc się komedyą życia, obojętną, oklepaną, któréj wszystkie sceny dawno umiała na pamięć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.