Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

Aleśmy za długo zatrzymali się w progu z piękną panią, po któréj w ślad nadbiegł Hornim, adjutant służbowy gospodyni domu. Koszyki jakieś i pudełka oddawszy w przedpokoju, zjawił się, jakby dopiero do raz pierwszy przybywał, chociaż od dziesiątéj z rana pełnił swe obowiązki.
W saloniku ożywiło się nieco, a po dziesięciu minutach oczekiwania, nadbiegła wreszcie zdyszana, zapinając na sobie rękawki koronkowe, piękna Mira, z przeprosinami do gości.
Była wystrojoną do twarzy, ufryzowaną cudownie i tak młodą, że Lullier aż krzyknęła zdziwiona, witając ją na progu. Wyglądała na piętnastoletnią dzieweczkę. Róża u boku i róża we włosach nie były świeższe nad nią. Oczki się jéj świeciły niecierpliwością, zniecierpliwieniem, żądzami, marzeniami.
— A! przepraszam, stokrotnie przepraszam, moich najmilszych gości, zawołała, po przywitaniach rzucając się na kanapę zmęczona — ale co to jest być gospodynią domu, kiedy do tego Pan Bóg nie stworzył.
Duszno było w saloniku, otworzyła okno, do czego Hornim dopomógł i nic nie mówiąc, długiém wejrzeniem zbadała Orbekę, jak żeglarz, który zapuszcza sondę, nurtując morze, czy się na niém okręt utrzyma.
— Z góry moich gości przepraszam za obiad — dodała — nie gardzę ja dobrym obiadem, ale niestety! sama go nawet zadysponować nie potrafię. Nie mam tego talentu gospodyni, którym się inne panie odznaczają. Do gotowego siadam z przyjemnością, ale... gdyby nie łaskawy kuzyn.
Wskazała na Hornima, któremu zdaje się, że nadała nazwisko to, aby wytłómaczyć jego stanowisko w domu.