Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

Młody człowiek zarumienił się, zmięszał trochę, gdy we drzwiach kamerdyner z serwetą oznajmił, że obiad był na stole.
Chwilkę stała zakłopotana pani domu, myśląc, jak tą procesyą ceremonialną do jadalni rozporządzić, nie życzyła sobie odstąpić Orbeki pani Lullier, a jéj trzeba było dać jako kobiecie pierwszeństwo, które wolałaby była przyznać milionowemu niewolnikowi swemu.
Wykręciła się z tego bardzo zręcznie.
— Panie Sławski, jako lepiéj znajomy, podaj pan rękę Luli, ja poprowadzę mego ziomka.
Sławski posłuszny, posunął się ku pięknemu posągowi uśmiechniętemu już do niego i z gracyą podającemu rękę, pani Mira porwała Orbekę i pochyliła swą świeżuchną twarzyczkę ku niemu, szepcząc na ucho, oblewając gorącym wonnym swym oddechem. Czuł ją przy sobie i drżał biedny człowiek, z ust słowo mu się dobyć nie mogło, tak był upojony.
Za dwoma parami, z głową spuszczoną, powlókł się świeżo kreowany kuzynem, Hornim.
Salka jadalna była krągła, biało ze złotem przyozdobiona, stół błyszczał kryształami, bukietami, gdzie niegdzie kosztowny okruch starego serwisu srebrnego się okazywał. Ale każda sztuka od innéj zdawała się oderwana całości.
Około Lullier siadł z jednéj strony Sławski, z drugiéj Orbeka, daléj naturalnie Mira, przy niéj na podoręczu Hornim.
Obiad, pomimo zapowiedzi gospodyni, był wytworny, nie gotował go wprawdzie Tremo, ale pierwszy jego uczeń na ten dzień uproszony.
Umiejętna też ręka wybrała wina z najlepszych piwnic stolicy, w któréj najdoskonaléj zaopatrzone w świecie znajdowały się lochy. Orbeka, który był