Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

nego utrzymania ich, nie mogła się powściągnąć w chwilach niecierpliwości, od pogryzienia i poodzierania ich nieco. Baczniejszemu mogło by to było coś powiedzieć o charakterze, ale Orbeka widział tylko sympatyczny krój tych rącząt ruchawych, świerzych, pulchniutkich, a z ręcznych jak łapki wiewiórki.
Niewiadomo jakich środków tego dnia użyła Mira, aby się stać jak mówił — irresistible, to pewna, że była zachwycającą, i że po niéj nieznać było najmniejszego starania, wysiłku, pracy około podobania się, była cudownie naturalną, dziecinnie naiwną.
Potrafiła też rozpoić winem i wejrzeniem Orbekę nowa Circe, i zrobić z niego posłuszną sobio istotę. Mówił, uśmiechał się, czuł, jakby rozmarzał po długiém zziębnięciu.
Mira trochę niegrzecznie zapomniała o wszystkich nawet o kuzynie Hornimie, cała się oddając przybyszowi, na którego doprawdy tak wielkich zachodów nie potrzebowała. Biedny człowiek, był już podbity, związany i przygotowany na niechybną zgubę.
Pani Lullier, która mimo uwagi gospodyni uczynionéj przed obiadem, bardzo zdaleka tylko znała Sławskiego, i nie czuła najmniejszéj ochoty zbytecznie się doń zbliżać, widząc się wreszcie osamotnioną, bo Orbeka nie przemówił do niéj nawet, zawiązała rozmowę z sąsiadem. Hornim się bawił butelką, niemiał z kim.
Z razu pani Lullier trochę lekko traktowała Sławskiego, sądząc, że ma do czynienia z jedną z tych istot podrzędnych bez inteligencyi, z którą rozmowy, do jakich ona przywykła, poprowadzić nie będzie można, ale po kilku słowach, postrzegła, że się omyliła. Lullier była istotą zużytą i chłodną, ale jeszcze dowcip i rozum czynił na niéj niejakie wrażenie.
Zwróciła się więc z przyjemnością do Sławskiego,