Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

ani zbyt się zasępiają i grzybieją na starość. Kobiecie nie mógł się podobać od razu, ale można się doń było silnie i na wieki — mając serce przywiązać. Orbeka był do zbytku uczuciową istotą, choć się z téj choroby całe życie rozumem wyleczyć starał.
Tak przeszedł obiad, którego gastronomiczną wartość, jedna tylko chłodna Lullier smakoszka i znawczyni, ocenić była w stanie.
Inni goście nadto byli zaprzątnieni. Hornim zjadał się zazdrością, choć go czasem dolatywał uśmiech Miry, na złagodzenie jego bólów wysłany; Sławski bawił się dowcipną sąsiadką więcéj niż półmiskami, a o reszcie mówić nie potrzebujemy.
Kieliszki zręcznie mieniane jedne ustępowały przed drugiemi, wina się mięszały, naostatek przyszły Tokaje, deser i ruszono się od stołu w tym stanie rozbudzenia, wesela, błogości, który sprawia zawsze dobry obiad w towarzystwie przyjemném.
Lullier podała rękę Sławskiemu, ścisnąwszy z uśmiechem dziwnym dłoń drzyjaciółki, uśmiech ten był tak wymowny, że się Mira zarumieniła — gospodyiną ujął sam już Orbeka. Horuim znowu stanowił aryergardę samotną i smutną. Na pociechę był dobrze podchmielony i jako kuzyn domu (świeżo kreowany) po drodze sobie nucić pozwozwolił.
Do salonu przyniesiono czarną kawę w tureckich prawdziwych kubeczkach, na figlranowych podstawkach.
Hornim nie miał nic lepszego do zrobienia, jak wyjść na bolkon i pochylić się smętny na jego poręczy, rozmyślając o znikomości miłostek kobiecych. Lullier sądziła, ze będzie grzeczną gdy odciągnie Sławskiego, w kątku salonu pozostał Orbeka i Mira, zasłonięci na pół kilku zielonemi wazonami. Cichym szeptem płynęła rozmowa, obojgu jakoś było dobrze