umówiłam z sędzią S., że się spotkamy tam wieczorem. Nieśmiem proponować tym panom, dodała Lullier, ale gdyby byli grzeczni, toby nam towarzyszyli, bo biedny Hornim zostanie na straży Cyklopa, aby zbudzony, nie potłukł tu wszystkiego.
Sławski spojrzał na Orbekę, ten był smutny, nie żeby go to zraziło, bo namiętność jest największym z sofistów, ale bolał nad przykrością jakiéj doznała Mira, a gotów był dla pocieszenia jéj, nie do Wilanowa, ale do Ameryki z nią płynąć.
— Jeźli pan Orbeka chce jechać, ja nie stoję na zawadzie, ale mnie panie darują, bo jam człowiek pracy, godzin niewolniczych, i właśnie muszę...
Orbeka spojrzał na niego, ale Sławski był niewzruszony, ujął przyjaciela za rękę z uśmiechem, i rzekł po cichu.
— Ciebie już pono nie wyratuję, rzekł — no a przyznam ci się, że mnie to nudzi. Czym ja ci na co potrzebny?
Orbeka szepnął.
— Ale miłym byś mi był bardzo.
Ciszéj jeszcze spytał Sławski.
— Czyś ty tam potrzebny, na co? jeszczebyś
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.