Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

mógł i miał powód się wycofać. Walenty mój...
— Ale pan nam nie bałamuć pana Orbeki, szepnęła błagająco Mira, która złe wrażenie chwil ostatnich, koniecznie naprawić chciała przejażdżką, proszę pana.
— O! nie! nie, rzekł Sławski wesoło, mówię o interesie. Wiem, że Orbeka powinien był dla nader ważnych interesów jechać do Lwowa.
— Ale jakież interesa są ważniejsze nad prośbę pięknéj kobiety? spytała Lullier.
Sławski się skłonił.
Po cichu wyszli z salonu, w którym nad sapiącym szambelanicem, stał rozmyślając Hornim, jaką mu sztukę wypłatać i zeszli po schodach. Sławski znowu prowadził Lullier, która patrząc na Lacedemończyka, uśmiechała się, a Mira łzy swe i żale, wylewała na łono nowego przyjaciela.
Orbeka był już tak ślepy, że oprócz tych łez, prócz tego żalu i strapienia nic nie widział, nie słyszał nic, i gotów był na największe ofiary, aby otrzéć te zapłakane oczęta.