Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

nam, że i w téj którą opowiadamy, znajdą się dosyć ciekawe ustępy — choć może nie tak szczęśliwie, jakbyśmy pragnęli odwzorowane.
Przejażdżka do Wilanowa, choć Mira z powodu szambelanica była podraźniona i w duszy gniewna, odniosła przewidziany skutek. Rozdraźnienie czyniło ją żywszą, śmielszą, dziwaczniejszą, a fantazya i odwaga nigdy pięknéj kobiecie szkody nie czynią.
Z tego wypadku wzięła assumpt, mówiąc po staroświecku, do wyrzekania na Warszawę, stolicę, jéj społeczność, ludzi, a wstręt jaki do nich okazywała, cały się obrócił na korzyść Orbeki. On był wieśniakiem.
Lullier raz tylko przerwała jéj, po cichu szepcząc:
— Ale moje życie, przecież gdyby ci się kazano na wsi zakopać, biorąc cię za słowo?...
Mira udała że nie słyszy.
Późnym wieczorem, koło Mokotowa odprawiwszy konie, powrócili pieszo, powoli, do Warszawy. Orbeka odprowadził je do drzwi mieszkania. Tu już rozstać się mieli, Lullier szła przodem na schody, gdy gospodyni zwróciła się do Orbeki.
— Kiedyż się zobaczemy? spytała — wszakże pan czuć musisz — jak ja — że się widziéć i widywać musiemy. Więc kiedy? gdzie?