Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

Sławski nazajutrz nie przyszedł do niego, tak był pewien, że się tam ze swą zimną rozwagą i radami na nic nie przyda. Dotknęło to Orbekę, ale poszedł wieczorem do ogrodu, i do późnéj nocy pozostał na rozmowie z Mirą, która tak prowadziła rzeczy, że się coraz poufaléj, z nadzwyczajną zręcznością zbliżała do niego.
Była ona już tak pewną siebie i zwycięztwa, że z rana tego dnia, nie wiedziéć pod jakim pozorem, wypowiedziała dom Hornimowi, biednemu chłopcu, który jéj służył jak piesek, i do koszuli się zrujnował dla niéj. Jakkolwiek nazwała go kuzynem, czuła, że przytomność tego młodego krewnego, będzie jéj przeszkadzać, draźnić, onieśmielać i odpychać Orbekę.
Przy rozstaniu z Hornimem, było wszystko, co towarzyszy tego rodzaju rozłamom: łzy, wymówki, gniewy, zgody, zaręczenia o przywiązaniu niezłomnym, wyznania, prośby. Hornim który sądził że był kochanym, wyszedł z téj próby przybity, znękany, zniechęcony na całe życie i tegoż dnia z Warszawy, dłużéj w niéj żyć nie mogąc, wyjechał.
Plac był do nowéj budowy oczyszczony, zręczna pani urządziła się nawet tak, aby jak najmniéj mieć gości, chciała się cała oddać wielkiemu interesowi — był to bowiem dla niéj tylko interes, nic więcéj.

Serce w tém udziału nie miało najmniejszego, poruszyłoby się było może, gdyby spotkało trudności[1]

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd składu; dwie następne strony zamienione ze sobą. Błąd naprawiono dla wygody czytelnika na podstawie wyd. I, Wydawnictwo Literackie, Kraków — Wrocław 1983.