nie oszalał, ocalał. Wielu jednak szaleje, wielu na resztę żywota, z tej chwili wypija truciznę, od której potem śmierć powolna nadchodzi. Misia płakała ze dniem wschodzącym, a niemogąc przemódz wrażenia jakie na niej czyniła myśl — widziałam go raz ostatni, posłała prosić Alfreda i Eustachego do siebie.
Alfred przyjął tę prośbę z przykrością widoczną, ale odmówić jej nie śmiał. Mieli siadać do powozu, milczący zwrócił się ku pałacowi.
— Chwilkę tylko zabawim — rzekł wchodząc na ganek — czas nam w drogę.
Eustachy nic nie odpowiedział. Jego twarz zwykle piętno spokojnej rezygnacji nosząca, była blada, a oczy jaśniały gorączkowo, usta miał sine; wyraz fizjonomji niezwyczajny. Dostrzegł tego Alfred — wewnętrzna męka jadła go w duszy; i nie wyszła na jaw; aż się wpiła w organa życia, które je zewnątrz zaświadczyły.
— Co ci jest? — spytał widząc Eustachego chwytającego się za kolumnę.
— Nic — tak, znużenie — odpowiedział doktor. Michalina czekała ich w progu swojego pokoju, także do niepoznania zmieniona, blada, pomięszana.
— Chciałam — odezwała się — zapomniałam — przepraszam — ale nie spytałam panów, jak mam postępować z przychodzącym do zdrowia ojcem. Dla tego to musiałam prosić go jeszcze.
Pretekst był wynaleziony, ale niezręcznie, bo Eustachy zostawił przepis szczegółowy. Nic jednak nie odpowiedział, bo tak był pomięszany, że zapomniał o tem co zrobił. Michalina spojrzała mu w twarz i zadrżała widząc jej zmianę.
— Co to jest? Pan chory? — spytała troskliwie.
— Ja? nie — odparł Eustachy dobywając zmuszonego uśmiechu — nigdym się owszem lepiej nie czuł.
Wchodzący służący, wyprosił Alfreda do hrabiego; zostali sam na sam.
Eustachy tak był nieprzytomny, że nie wiedział co
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.