mówić, rzucał oczyma po pokoju, chciał się uśmiechać, udawał wesołego, a padał prawie z boleści.
— Kiedy się znowu zobaczym? — spytała Michalina cicho.
— Pani, mogęż wiedzieć — na twój rozkaz jestem zawsze do śmierci.
— Jak teraz — przerwała Michalina — ocaliłeś życie mojemu ojcu. A! nie umiem panu wyrazić jaką w mem sercu zostawiasz pamiątkę, pamiątkę, której nic nie wygładzi — dodała z zapałem — wieczną — a przynajmniej trwałą jak życie.
Eustachy miał łzy w oczach.
— O! mnie to — zawołał — mnie być wdzięcznym, mnie czcić was zawsze — mnie, któregoście wyciągnęli z błota, któremuście dali więcej niż życie, bo uczucia i myśli godne człowieka. Nie! na to nie ma słów w języku. — I pochwycił się za serce.
— Ale kiedy, powiedz mi pan, kiedy się zobaczym znowu?
— Moje życie nie pewne jutra, ale wszędzie gdzie będę, modlić się i pamiętać i czcić was nie przestanę. Ty pani i Alfred jesteście na zawsze w biednem sercu z którego nic was nie wyruguje; bo któżby więcej z taką anielską dobrocią chciał się zbliżyć do człowieka odepchnionego przez towarzystwo, skazanego na poniżenie.
— Gorzkie masz pan wyobrażenie o świecie — ale jest-że dziś kto, coby śmiał cenić człowieka z czego innego, jak z niego samego?
— Cóżem ja wart! — łamiąc ręce rzekł Eustachy. — Czyżem zasłużył sam na co więcej nad litość?
— O! z mojej strony — żywo przerwała Misia — daleko więcej, bo na wdzięczność, bo na — na ustach już miała straszne i niewyrachowanych skutków wyznanie, gdy Alfred, który odszedłszy niepokoił się o tych, których sam na sam zostawił, wpadł pospiesznie do pokoju. Rzutem oka po obu twarzach wyczytał, że rozmowa nie musiała być obojętną, ale poznać nie mógł, na czem się przerwała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.