Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.
X.

Piękny ranek wiosenny świecił nad uroczem Podolem. Kraina, którą Trembecki nazwał płynącą mlekiem i miodem, jaśniała w tej chwili więcej niż bogactwy swemi, bo nieśmiertelną pięknością. Jej wzgórza i góry, skały, jary, strumienie, rzeki, doliny i stare rozwalone zamczyska i zielone lasy dębowe, w całej były krasie i młodocianym wdzięku.
W oddaleniu na wchodzącej chmurze bielały wieże Kamieńca, wysoka dominikańska poważna dzwonica, i smukły minarecik katedralny; i tłum domów, co ściśnięte na tej dziwnie wyrosłej skale, zdają się tulić do siebie i świadczyć o niebezpieczeństwie od Turka.
Bliżej nad ostrokrągłemi wierzchołkami swych baszt ciemnieje stare zamczysko. Powóz sześcią koni zaprzężony zwolna zbliża się ku miastu, z ciekawością wygląda z niego piękna głowa męzka i piękniejsza główka kobieca. Coraz widoczniej rysują się nagromadzone na skale mury, kościoły i ruiny, coraz wydatniej widać wspaniały zamek.
Wysiedli nakoniec i pieszo z wzruszeniem, jakiego doznaje każdy na widok niespodzianego cudnego widoku — przechodzą część drogi dzielącą ich od tak zwanego Djabelskiego mostu. — Jest to tureckich zapewne czasów dzieło, wiążące miasto z dawną fortecą; potężny mur niezmiernej wysokości, wązkim przesmykiem wiodący z zamku do Kamieńca właściwego. Spodem szumi obiegająca skałę do koła rzeka, a chatki zozsypane w dole bieleją gdzieniegdzie poprzyczepiane w głębi, po bokach gór, jak jaskółcze gniazdka. Widok zachwycający!
Nie dziw, że Alfred i Misia długo tu pozostali w zadumaniu i zachwycie.