Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

klasztorów potrzeba. Można łatwo z protestantami razem szydzić z mnichów i cenobjów, ale wiele to ludzi pokój w nich, którego napróżno gdzieindziej szukali, znalazło!
Wysławszy wieśniaka z kartką do żony, Alfred pozostał na noc na Bondarczukowym chutorze — tak go nazywano w okolicy. W późną noc wspomnienia młodości, opowiadania zaszłych wypadków w znajomej okolicy, zajęły ich. Nazajutrz rano rozstać się mieli znowu. Bez widocznej boleści, spokojnie przyjął Ostap wiadomość o zamęźciu Michaliny, nie dał poznać nawet po sobie, że go z nią inne nad wdzięczność węzły łączyły.
Śmierć hrabiego, uwolnienie krewnych przez Michalinę, do łez go poruszyły, i nie dziw, samotność podnosi człowieka, miękczy, egzaltuje. Ciągłem ocieraniem się o świat, tracim władzę uczucia czegokolwiek głęboko i zużywamy się, twardniejem, serce dostaje nagniotków — w samotności mniej targani w różne strony, mniej szafując sobą, skupiając w duszy własnej, zdolniejsi jesteśmy uczuć potem silnie, cokolwiek nas dotknie. Wszelkie wrażenie mocniejsze jest i trwalsze. Ostap też płakał, gdy Alfred prawie chłodno dotknął najważniejszych wypadków i łzy nad niczem wylać nie umiał.
Słońce wschodziło za górą, gdy przeprowadzony przez Ostapa, wyszedł Alfred z gościny ubogiej.
— Znalazłem cię — mówił w drodze — widzieliśmy się znowu; czemuż byś kiedy ty także do nas, do swoich, do tych, co cię kochają nie przyszedł?
— Nigdy! nigdy! — odrzekł Ostap. — Przysiągłem pustyni... zostaw mnie w niej. Po co ja tam? Mnie tu lepiej... wierz mi.
— Ale pustelnicy przecie, mnichy, wychodzili nie raz na świat. Czemuż byś ty dobrowolny cenobito nie miał zeń wyjrzeć?
— Odwykłem od niego, nie jestem już tym berlińskiego uniwersytetu wychowańcem, którego znałeś dawniej. Suknia inna, myśli inne — wszystko się we mnie odmieniło. Jedno pozostało dawne — przyjaźń i