Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

posągowe, oko wypukłe i kształtnie powieką ociągnięte, nos prześlicznych linij, czoło gładkie i wzniosłe, rączkę maleńką, nogę drobną jak kobieca. Ale wdziękowi i szlachetności kształtów, ujmował brak siły, jakieś wycieńczenie, znużenie, skarłowacenie, które łatwo postrzegłeś.
Zdało się, jakbyś nań patrzał przez szkło zmniejszające, tak wszystko w nim zdrobniało, zmalało. — Życie nie płynęło falami po wzdętych jego żyłach, ale toczyło się powolnie, mozolnie, ciężko, a może nudno. Czarny lśniący włos, wcześniej niż należało, począł uciekać ze skroni i odsłaniać bardziej jeszcze czoło; barwa różowa zeszła z policzków młodych jeszcze, a już bladych i zmatowanych. Oparty na lasce, z założonemi na krzyż rękami, człowiek ten w zadumie pogardliwej, poglądał nie widząc przed siebie.
Drugi, obok siedzący, barczystszy, słuszniejszy, biały, rumiany, zbudowany na olbrzyma, rozrosły jak dąb na dobrej ziemi, z długim włosem blond i niebieskiem okiem, z malinowemi usty; tęskno także, choć wcale inaczej patrzał. Jego milczenie więcej daleko mówiło. Zrzucony kapelusz, rozpierzchłe włosy, zdarta rękawiczka, zgięty kij w ręku silnem, dowodziły gry namiętnej wewnątrz. Oczy błądziły po przechadzce, a każde odebrane wrażenie pisało się wyraźnie, jasno, na niezastygłem jeszcze obliczu. Co uczuł, to wyrażał w tejże chwili, całym sobą.
Trudno było na pierwsze spojrzenie powiedzieć, jaki stosunek łączył tych dwóch tak wielce różnych, tak z daleka zapewne zbliżonych ludzi. Nierówność stanu, nietylko rysy twarzy, pochodzenie zdradzające, ale ubior nawet i postawa, objawiały. Pierwszy miał w rękach batystową cieniuchną chusteczkę, cienki złoty łańcuszek wenecki trzymał jego lornetkę w złoto oprawną smakownie; laska z gałką przepysznie wyrzezaną, pochodziła widocznie, od sławnego Verdier z Paryża. Suknie jego musiały być pracowicie u Humanna stworzone, a koszulę szył wynalazca tej specjalności, z całem staraniem, jakie się tej części stroju należy,