Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

tamten, bojaźliwie, powoli, pochylony, dając swoją, odezwał się.
— Mógłżebyś pan dotknąć ręki tak prostego jak ja człowieka?
— Znowu przymówki i żarty? Jeszcześ mi nie darował tych kilku słów wyrzeczonych nieuważnie, które cię do głębi ranić musiały. Zaręczam ci, że to raz ostatni, proszę o przebaczenie. Ale wolałżebyś, bym nieustannie mając się na baczności, nigdy ci serca nie wynurzył, z bojaźni, żeby jakie poufałe zwierzenie, nie ubodło cię w czemkolwiek? Znasz mnie dobrze, wiesz sam najlepiej, że nie podzielam zdań tych, co jednej klasie wszystko chcą oddać, drugim odjąć wszystko, a słówko jedno!...
— A! słówko boleśne! westchnął Eustachy.
— No, zapomnij mi go, wszakciż nie pamiętam i ja, coś mi na nie odpowiedział, chociaż miałbym równe prawo może, dąsać się za twoją odpowiedź.
— Szczerze, zgoda, kochany Eustachy?
Tamten spojrzał, łzy mu się pokręciły w oczach, podał rękę — mógłżebym się gniewać? powtórzył, Jam ci winien tyle! Ja! na ciebie! Daruj ty mnie, że twojem obejściem wyprowadzony z szranków, na chwilę zapomniałem o tem, co nas dzieli od siebie! Napróżno! napróżno chcielibyśmy się zbliżyć, jedno słowo rozpycha nas. — Przepraszam, zgoda i koniec.
Tu porwał się Eustachy, ciężko westchnął, spojrzał na Alfreda, który zimno, ale łagodnie, obejmował go wzrokiem.
— Siadaj, — rzekł Alfred — siadaj, uspokój się, nie gniewaj, i nie mówmy już o tem!
— Nie mówić! niepodobna! Jedno słowo przypomniało mi wszystko; a blizki powrót do kraju, poczyna dręczyć niepokojem. Ciągle mi się z głębi duszy odzywa głos powtarzający kto jestem!
— Mój przyjaciel!
— Wasz poddany!
Mon cher! dajże temu pokój!
— A! hrabio! Alfredzie! serce mnie tam ciągnie, a