boję się, drżę, ziębnę! Wiele wam winienem, ale wiele i cierpię przez was; na coście mnie wzięli sierotę i wyrzucili z właściwego stanowiska?
— Rozumiem, kochany Eustachy; ale nic łatwiejszego, jak zupełnie się zaprzeć tego pochodzenia, które ci tak srogo dojmuje. Tysiące z twojego stanu wyszło podobnie na porządnych ludzi.
— Ja! zagrzmiał piorunowym głosem Eustachy i odskoczył, tak że idący flegmatycznie z ręką założoną na frak Niemiec uderzony zatoczył się i djabłem go poczęstował. — Ja! ja zaprzeć się pochodzenia! ja kłamać, ja chcieć się weprzeć tam, gdzie nie mam miejsca, przywłaszczać sobie co nie moje! Ale ja jestem dumny mojem chłopstwem! ja nie dałbym za hrabiowską waszą mitrę wspomnienia pracowitych wieśniaków co mi dali życie!
— Dla czegoż skarżysz się? spytał Alfred.
— Bo cierpię.
— Czem cierpisz?
— Bom Parja między wami! Ani wychowanie, ani talent (gdybym go miał), ani cnota, ani nic w świecie nie zastąpi dla was urodzenia. Widzisz moje położenie wśród was i pojmiesz co mnie czeka. Wrócić między swoich — o jak chciałbym, ale mi niepodobna. Świat ducha i myśli rozgranicza nas od siebie; przesąd, czy jak go tam chcesz nazwij sobie — oddala mnie od was, pozostaję więc sam jeden, wyjątkowo, na stanowisku osamotnionem, wyłącznem, boleśnem.
— Mógłbyś nie powracać do kraju!
— O! lekko-że to powiedzieć, mój Alfredzie, rzekł z mokremi oczyma Eustachy. Wam, panom, wszędzie jest jeden świat, mnie ciągnie ziemia moja, wioska nasza, chata stara obalona, smętarz wiejski; wszystko! Ja tu żyję jak igła magnesowa sercem wciąż zwrócony na północ! a gdybym nawet potrafił zaprzeć się na wieki rodzinnej ziemi mojej, nie mamże obowiązku powrócić, gdy mnie stryj twój a mój dobroczyńca woła?
Alfred m lczał zamyślony; wstali z ławki i powolnie ulicą lipową szli dalej a dalej. Rozmowa rozwią-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.