— Biorę cię za słowo.
— O! jak chcesz! pozwalam.
W czasie tego urywku rozmowy, ojciec był widocznie mocno skłopotany — i pomięszany czemś. Misia tymczasem doczytywała ciekawie list Alfreda.
— Jeśli taki zimny pedant i ceremonjalny grzeczniś, jakim go widzę z listu, — zawołała rzucając — zginiony! Po twoich projektach, papo, nic z tego nie będzie. Porwała list znowu ze stołu z nowem zajęciem.
— A, a! — rzekła — i nic pewnie nie donosi mi o moim protegowanym?
— O kim? — kwaśno spytał hrabia, choć dobrze wiedział, że mówiła o Ostapie sierocie.
— Jak to? o kim! a — o towarzyszu podróży!
— O towarzyszu! — rzekł ojciec, — o żadnym towarzyszu nie wiem — prócz — służących — dodał z przyciskiem.
— Rachujesz więc do nich i pana Eustachego?
— I Ostapka — dodał hrabia.
— Papo! kochany papo! nie rób mi tej przykrości!
— Nie rozumiem cię!
— Tyle masz starych przesądów!
Hrabia wzruszył ramionami pogardliwie.
— Bez żartu! Alfred — mówiła Misia przebiegając list, nic o nim nie pisze.
— Cóż mógł napisać?
— A! jak ciekawa jestem! jak jestem ciekawa! Będzie to przynajmniej jedna istota niepospolita, w naszem towarzystwie, coś oryginalnego, nowego.
— W naszem towarzystwie! pochwycił hrabia z oburzeniem! Misia jakby tego nie uważała, kończyła.
— Coś ekscentrycznego, niezwyczajnego — sierota, chłopek, wychowany inaczej niż oni biedni zwykle bywają, postawiony w tak dziwnem...
— A! na Boga, nie mogąc dłużej wytrzymać — wyrwał się ojciec. — Co dziwnego! co ekscentrycznego? Sierota, chłop; z którego zrobię cyrulika w moich włościach i po wszystkiem.
— Alfred donosił, że jest doktorem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.