Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Był to podpanek, z dumą i próżnością swej klasie właściwą, wyniesioną do najwyższej potęgi. Nie wiem dla czego nikt się z niego nie śmiał, a wszyscy lękali; prawda, że tej dumie posługiwała złośliwość i język żmiji.
Na samą myśl, że przybyły hrabia brygadjer, może zastać w salonie Ostapka, porwał się za włosy gospodarz, zbiegł z progu i miał wymówić przygotowane już — idź precz; gdy drzwi przeciwne roztwarte szeroko, ukazały w głębi na tle ciemnem rumianą o nizkiem czole, o błyszczących oczkach, twarz brygadjera, uśmiechającą się wesoło. Za nim szedł z długiemi włosy i hiszpańską bródką syn niedawno przybyły z Paryża.
Nie czas już było! Hrabia nasz zakrztusił się i klnąc w duszy nieprzytomność swoją, pospieszył na przyjęcie gości. Mijając wszakże Alfreda szepnął mu:
— Prezentuj go, jako przyjaciela, jako Francuza cudzoziemca, djabła — ale nie. — Nie mógł już dokończyć, brygadjer był tuż, rzutem oka policzył osoby znajdujące się w salonie, i zgadując niektóre, domyślając się może reszty, szedł witać.
Eustachy cały zarumieniony, chwycił się za kapelusz i chciał uciekać.
— Zostań, — rzekł mu Alfred — jesteś Francuz mój przyjaciel, cudzoziemiec.
— Za nic nie skłamię.
— Hrabia rozkazuje — rozgniewasz go śmiertelnie, wyjście twoje z salonu zwróci oczy i podejrzenie.
— Alfredzie, na wszystko cie proszę — puść mnie.
— Mówię ci zostań.
Walcząc sam z sobą Eustachy, pozostać musiał, spuścił głowę, usunął się aby być jak najmniej widzianym i patrzał w ogród.
Pe niezmiernie czułem powitaniu Alfreda, brygadjer ciekawy, jak wszyscy podpankowie, szepnął mu w ucho:
— Ten młody człowiek.
— Doktor, Francuz, mój przyjaciel.
— A!