Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem brygadjera syn, Oskar prawił prześliczne komplementa Misi, która roztargniona udawała, że ich słucha.
— Kto jest ten pan? — spytał po chwili.
— To Alfred, mój brat, tamten drugi.
Już miała prawda wyjść na jaw, gdy dosłyszawszy zapytania sam Alfred, dorzucił szybko — cudzoziemiec, doktor, z którym przyjechałem.
Misia nic nie wiedząc o woli ojca, spojrzała na niego wielkiemi oczyma.
Un homme tres distingué — dodał nie mięszając się Alfred — Voulez vous faire sa connaissance?
Comment donc?
Oba postąpili ku cofnionemu pod ganek Eustachemu, który widząc ich idących ku sobie, zmięszał się niewypowiedzianie. Jemu bowiem jednemu tylko przyszło w tej chwili na myśl, że kłamstwo wydać się musi. Pomimo zmian, jakie strój i włosy robią na twarzy i całym człowieku, pomimo kilku lat przedzielających dzień ten, od pobytu Eustachego z Alfredem w Paryżu, hrabia Oskar poznać go musiał w końcu, bo się widzieli i niejednokrotnie nad Sekwaną. Alfredowi na myśl to w początku nie przyszło, i w chwili dopiero prezentacji, jak piorunem przeleciało przypomnienie. Wcale jednak nie zmięszany zapoznał z sobą Eustachego i Oskara. Ostatni popatrzał chwilę, zdawał się chcieć coś powiedzieć, potem jako człowiek niezmiernie dbający o sławę dobrze wychowanego, przyjął przedstawionego za Francuza i nie dał poznać po sobie, że się fałszu domyśla. Zagryzł tylko usta nieznacznie. Eustachy był na żarzących węglach — on, co się brzydził kłamstwem, złapany na fałszu! on, co czcił prawdę, jako zasadę wszelkiego dobra, jako rękojmię cnoty — uznany i przekonany o kłamstwo! słowa nie mógł wymówić! hrabia gospodarz, ani mogąc się domyśleć, że się wyda zmyślenie, odgrywając rolę swą wybornie, pokrył gniew twarzą i jak najgrzeczniej, zaprosił do koła gości mniemanego cudzoziemca.