Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemby my gościa przyjęli? Wódki pewnie nie pijecie?
— Dziękuję — rzekł Ostap. — Dawno czarnego chleba, naszego chleba, nie jadłem, dajcie mi go kawałek; przyjmiecie mnie najlepiej.
— Suchym chlebem to tylko dziadów przyjmują! — zawołał Janko — wstyd nam chcesz robić, jakby to już u nas nic nie było więcej! Toć jest i słonina i...
— Chleba i wody! — powtórzył przybyły — nic nie chcę więcej; chleba czarnego, którym żyłem w dzieciństwie i wody z naszej krynicy.
— Ja świeżej przyniosę — wyrwała się Zoja wesoło, i chwyciwszy wiadro w silną rękę, wybiegła szybko, zaśpiewawszy wesoło.
— Albo to tobie tęskno było za czarnym chlebem, na białym żyjąc? — spytał Fedko.
— Nie wierzysz? Nie raz za nim i za rodziną tęskniłem — smutnie rzekł Ostap. — Swoja ziemia ciągnie ku sobie, choć gdzie i lepiej! Strach bierze umrzeć na obcej.
— O! to prawda! — powtórzyła bratowa — nie to swoja ziemia, a nawet swój kąt. Nie daleko nasza wieś, a mnie i za nią tęskno. Jak wyjdziemy na pańszczyznę, oczy obracam ku drzewom, co to je widać w dali, aż mi słodko tam patrzeć.
Kiedy tak rozmawiają, a Janko podsyca hojnie łuczywo, aby chatę oświecić — z za warsztatu tkackiego podniosła się i zabielała postać dziwna, jakby z ciemnego nagle wyrosła kąta. Była to stara babka Kulina; rozniecony ogień padał na nią z boku i oświecał fantastyczny potwór, który gdzieindziej byłby każdego przeraził.
Wysoka, wychudła, w pół zgięta, z suchą, żółtą piersią, której kości policzyć było można; napięta płachtą brudną, powstała, wyciągnęła szyję pomarszczoną i rękę chudą, czarną, suchą. Koszula siwa, gruba, spodnica takaż i fartuch służący za pokrycie, całe jej stanowiły ubranie. Na głowie rozczochrany siwy włos, walał się zdawna grzebieniem nie tknięty,