— Spotkałam Alfreda, który mnie żegnał; chce jechać jutro rano, papo. Co to ma znaczyć? — spytała Misia.
— Nie wiem — odrzekł hrabia pomięszany — nie rozumiem zupełnie.
— Papo drogi, to nie jest naturalne, wytłómacz mi, proszę. Rachowałam wiele na przybycie tych panów; a oni uciekają ledwie się pokazawszy. Proszę cię, wytłómacz mi to.
— Nie mogę przytrzymać Alfreda; powiedział mi, że jest pełnoletni.
— Ale o cóż tu poszło? — przerwała Misia niecierpliwie — widzę, że czegoś nie wiem. Jakieś nieporozumienie?
— A! — dorzucił brabia tupiąc nogą — nie udawaj, wiesz dobrze. Chodzi tu o chłopa, którego chcecie wszyscy na panicza wystrychnąć, żeby nam kiedyś jak Gonta Potockim się wywdzięczył — dodał złośliwie się śmiejąc. — Ale z tego nic nie będzie.
— Prosiłem i najmocniej proszę stryja, aby mi chłopa tego, jak go nazywa, którego ja moim przyjacielem głoszę, odstąpił. Płacę za niego.
— Nie szafnj tak — rzekł hrabia — nie masz czem.
— Zdaje mi się, że na to wystarczy?
— Na to? zapewne, ale jeśli Don Kiszotować zechcesz, nie długo to potrwa.
— Przygotowany jestem na to.
— Bardzo szczęśliwie! Winszuję.
— Papo kochany — spytała Misia co myślisz z Ostapem? Mama poleciła go mi umierając, jestem jego protektorką. Mnie to więc najbardziej obchodzi. Chcę wiedzieć, co z nim robisz?
— Ja ci powiem — rzekł Alfred. — Rządca przysłany dyspozycję mu przyniósł, aby jutro rano odjeżdżał na żydowskiej furmance do Białej Góry, gdzie ma Moszka cyrulika zastąpić, z pensją sto złotych i mieszkanie w chacie chłopskiej.
— Zkąd wyszedł wraca — dodał hrabia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.