Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

On ukłonił się zdaleka stryjowi i zniknął.
Było już blizko północy; stary pogrążony w dumaniu siedział jeszcze za stołem zamyślony i nie kładł się; co się z nim działo, odmalować nie potrafim. Co chwila wyrywały mu się z ust wyrazy:
— Medyk! rymarz! c’est distingué! c’est joli ça! A! rymarz! parfait! Ale on chyba kłamie! on kłamie.
Alfred tymczasem wpadł do swego mieszkania pędem i kazał pakować.
— Jesteś wolny — rzekł do Eustachego — jedziemy nie czekając dnia.
— Ja nie mogę jechać.
— Mam słowo stryja, jesteś wolny, musisz jechać ze mną.
— Mówiłem ci Alfredzie...
— Nic nie słucham; wszystko to, co powiedzieć, co pomyśleć możesz, na później; teraz jedziemy razem do Skały.
— Ale ja — przerwał jeszcze raz Eustachy.
— Na wszystko cię zaklinam, musisz, jedziesz!
Wydane rozkazy z szybkością wykonane zostały, kocz w chwili upakowany, zaprzężony i księżyc jeszcze się nie spuścił ku zachodowi, gdy Alfred usadziwszy przy sobie prawie gwałtem Eustachego, wyjechał.
Misia z równą niecierpliwością poleciła swoim ludziom gotować się do drogi, postanowiwszy odjechać do ciotki.
Majątki hrabiego, Alfreda i pani Krystyny leżały razem, sąsiadując z sobą. Składały one niegdyś jedną wielką całość, rozbite na trzy części teraz, zajmowały kawał kraju dość znaczny, największą częścią należąc do hrabiego, w najmniejszej do Alfreda, który miał tylko Skałę z kilką folwarkami przyległemi. Ciotka Michaliny, a siostra hrabiego, niegdyś kobieta wielkiej piękności, sławna na Wołyniu z dowcipu, wdzięków i gościnności, owdowiała od lat wielu, sama z córką, wdową także, zamieszkiwała w Surowie.
Musimy tu choć w kilku słowach odmalować ją, gdyż wpływ pani Krystyny na Misię był wielki, i rzec